Fot. Wojciech Tarchalski
Nie udał się powrót Śląska Wrocław do PLK. Wieczór fanom wrocławskiej drużyny zepsuł Walter Hodge, który na 3,7 sek. zdobył decydujące punkty. Szansę na wygraną miała jeszcze ekipa z Wrocławia, ale świetnie rozrysowanej akcji przez Miodraga Rajkovica nie wykończył Aleksandar Mladenović. Serb miał szansę zostać bohaterem, ale mimo nieudanej akcji i tak był najlepszym zawodnikiem Śląska i to dzięki niemu doszło do emocjonującej końcówki.
To samo można zresztą powiedzieć o Hodge'u. Gdyby nie fantastyczna dyspozycja Portorykańczyka, to Zastal przegrałby to spotkanie dużo wcześniej. Rozgrywający zielonogórskiej drużyny dołączył do zespołu dopiero w połowie września, o ile w jego grze nie było widać braków kondycyjnych, to niestety dla fanów Zastalu brak zrozumienia z nowymi kolegami był widoczny. Większość akcji ekipy prowadzonej przez Tomasza Jankowskiego polegała na tym, żeby dać piłkę Hodge'owi, a ten miał sam coś wykreować. Tak w koszykówkę na dłuższą metę grać się nie da. Tym razem jednak się udało ...
Śląsk w tym spotkaniu osobiście mi się podobał. Mimo, że wrocławianie dysponują dużo mniejszym potencjałem, to potrafili przeciwstawić się Zastalowi. W ataku mądrze dogrywano do Mladenovicia, który jest centrem z krwi i kości, ogranicza go trochę gra jedną ręką. Większość punktów Serb zdobył z półdystansu, dużo pomógł jednak na zbiórce, gdzie zniszczył wręcz Ganiego Lawala i Urosa Mirkovicia. Mankamentem centra gospodarzy są też rzuty wolne. Aleksandar na niespełna 8 sekund przed końcem przy jednopunktowym prowadzeniu Śląska stanął na linii rzutów osobistych i chybił dwukrotnie. Chwilę później było już po meczu, bo fantastyczną akcją popisał się Hodge.
W ekipie gospodarzy na plus zaprezentowali się również Akselis Vairogs i Robert Skibniewski. Ten pierwszy po średnim początku trafiał na wysokiej skuteczności. Łotysz w ważnym momencie w czwartej kwarcie przy prowadzeniu Zastalu poderwał Śląsk do walki. Najpierw trójką, a później udanym rzutem za dwa punkty. Z kolei Skibniewski całkiem nieźle radził sobie z kreowaniem gry, był również skuteczny. Nadal jego największym mankamentem jest jednak obrona. Hodge ogrywał go niemiłosiernie. To właśnie 'Skiba' nie pokrył w decydującej akcji Portorykańczyka.
Tegoroczny sezon dla Śląska będzie na pewno trudny. A to z racji tego, że oczekiwania we Wrocławiu są spore, a zespół jest średni. Awans do fazy play-off będzie wszystkim na co będzie stać wrocławian, a i to może być ciężko osiągnąć. Ktoś popełnił błąd przy doborze zawodników zza oceanu. Paul Graham przez pięć minut nie dał nic zespołowi, a Qa'rran Calhoun czaił się przez całe spotkanie za linią 6.75m i nic wielkiego nie pokazał. Jaki jest więc sens figurowania tych zawodników w rosterze? Według mnie żaden, zwłaszcza, że na swoją szanse czekają Koelner, Zyskowski czy Sęk, którzy według władz i trenerów mieli być w tym sezonie ogrywani przez sztab szkoleniowy Śląska. Jak do tej pory w PLK zadebiutował tylko Jarosław Zyskowski i Piotr Niedźwiedzki. Razem zagrali tylko pięć minut, nie o to chyba w tym wszystkim jednak chodziło.
Z kolei Zastal ma zespół, który może bić się o pierwszą szóstkę, jednak nie ma w tej drużynie balansu pomiędzy obwodem, a zawodnikami podkoszowymi. Ci drudzy w meczu ze Śląskiem nie dali w zasadzie nic. Uros Mirkovic zszedł z parkietu za pięć fauli jeszcze w trzeciej kwarcie. Gani Lawal był niewidoczny przez 3,5 kwarty. W końcówce pokazał się dwukrotnie z dobrej strony, ale czy tego oczekuję trener Jankowski od zawodnika, który ocierał się o parkiety NBA? Wydaję mi się, że nie. W odwodzie pozostają jeszcze Rafał Rajewicz i Marcin Chodkiewicz, ale są to zawodnicy do zmian na zaledwie kilka minut.
Na pytanie czy Zastal będzie w stanie ugrać coś więcej w tym sezonie da odpowiedź kilka najbliższych meczów. Jak do tej pory podopieczni Tomasza Jankowskiego grali z PBG Basketem i Śląskiem. W tym pierwszym meczu Lawal zaprezentował się nieźle, więc może nie jest taki słaby jak pokazał to na parkiecie wrocławskiej Orbity?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz