sobota, 25 lutego 2012

Puchar PZKosz: Dwa niesamowite spotkania w Ostrowie


Wielu emocji dostarczyły kibicom półfinałowe spotkania turnieju Final Four o Puchar PZKosz. W obu meczach walka o końcowy triumf toczyła się do ostatnich sekund. Zwyciężały drużyny, które wcale nie były faworytami. Awans do finału Stali Ostrów jest małą niespodzianką, ale fakt, że o puchar zagrają jutro koszykarze Śląska Wrocław trzeba już rozpatrywać w kategoriach sensacji. 

Start Gdynia - Śląsk Wrocław 89:93

Trzeba przyznać, że sam we wczorajszej analizie poddawałem w wątpliwość możliwość wygranej Śląska w pierwszym półfinale, w którym ich rywalami była drużyna Startu Gdynia. Wicelider drugoligowych rozgrywek był osłabiony brakiem swojego kapitana, a zarazem podstawowego rozgrywającego, Grzegorza Mordzaka. Fakt ten na pewno wpłynął na organizację gry gdynian, gdyż w ich poczynaniach, zwłaszcza w końcowych fragmentach spotkania było dużo chaosu. Na rozegraniu wymiennie występowali Karol Szpyrka i Piotr Śmigielski. Gra nieco lepiej wyglądała pod skrzydłami tego pierwszego, ale ten drugi wprowadzał nieco dynamiki w poczynania podopiecznych trenera Pawła Turkiewicza.

Pierwsza kwarta nie zwiastowała jednak niczego nadzwyczajnego, gdyż została wygrana jedenastoma punktami przez gdynian. Później do ofensywy przeszli gracze Śląska, którzy poderwali się w drugiej części gry, dzięki dobrym akcjom podkoszowych - Mirosława Łopatki i Radosława Hyżego. Świetna gra doświadczonego duetu spowodowała, że do przerwy wrocławianie przegrywali tylko czterema oczkami. Po przerwie obraz gry nie uległ zmianie, a szala zwycięstwa raz przechylała się raz w jedną stronę, raz w drugą.

Na trzy minuty przed końcem do remisu po 85 rzutem za trzy punkty doprowadził Adrian Mroczek-Truskowski. Ten zawodnik oprócz swojej specjalności, czyli rzutów dystansowych, pokazał również spore umiejętności w grze defensywnej, gdzie ograniczył poczynania ofensywne lidera Startu, Mateusza Kostrzewskiego. Gwoździem do trumny gdynian okazała się trójka z rogu parkietu Norberta Kulona. Młody zawodnik po chwili wykorzystał jeszcze jeden z dwóch rzutów wolnych i sprawa zwycięstwa była w zasadzie rozstrzygnięta. Najbardziej wartościowym graczem spotkania został wybrany Radosław Hyży. Doświadczony podkoszowy był w tym spotkaniu w zasadzie wszędzie. Przede wszystkim jednak zagrał na wysokiej skuteczności (61,1% z gry), zdobywając przy tym 27 punktów.

BM Węgiel Stal Ostrów Wielkopolski - Open Florentyna Pleszew 71:63

Po odpadnięciu Startu z miejsca głównym faworytem do końcowego triumfu stali się koszykarze Open Florentyny Pleszew. Nie potwierdziły tego pierwsze minuty spotkania, bo to ostrowianie lepiej weszli w pojedynek, prowadząc 11:3. Gdy z parkietu zszedł Marcin Dymała, gra ostrowian stała się statyczna, a Mariusz Matczak nie po raz pierwszy potwierdził, że rola rozgrywającego w zespole z dużymi aspiracjami chyba go przerosła. Koszykarze Stali nie zdobyli punktów przez blisko 5 i pół minuty, co pozwoliło Openowi dogonić ich i wyjść na blisko 8 punktów przewagi.

Podopieczni Mikołaja Czai nie zamierzali jednak załamywać rąk. Zresztą sam trener zaryzykował i w trudnych chwilach posłał na parkiet Wojciecha Szawarskiego, który już na początku drugiej kwarty miał trzy faule. Doświadczony gracz poderwał do walki swoich kolegów, zdobywając w przeciągu 4 i pół minuty 9 punktów. Natchnieni przez swojego kapitana koszykarze Stali szybko odrobili straty i po przerwie przeszli do kontrataku. Do dobrze grających wcześniej Dymały i Szawarskiego dołączył Łukasz Olejnik wraz z Jakubem Dryjańskim i zespół Openu znalazł się w dużych kłopotach. 

Kluczowe dla losów derbowego pojedynku okazało się nieodpowiedzialne zachowanie Marcina Stokłosy. Lider pleszewskiej ekipy od początku spotkania zdawał się być przytłoczony derbową atmosferą i swoim zachowaniem dawał podstawy do odgwizdania przeciwko niemu przewinienia technicznego. Tak też się stało po faulu Stokłosy na Marcinie Kałowskim. Playmaker gości nie mógł pogodzić się z taką interpretacją arbitrów i w wyraźny sposób kwestionował ich decyzję. Za tego typu zachowanie został nagrodzony faulem technicznym, a że było to jego odpowiednio czwarte i piąte przewinienie, to resztę meczu Stokłosa musiał oglądać z wysokości ławki rezerwowych.

Podbudowanie ostrowianie na siedem minut przed końcem wygrywali 60:51. Wydawało się wówczas, że nic nie będzie w stanie odebrać im pewnego zwycięstwa. Wtedy jednak przypomniał o sobie zastępujący na Stokłosę na parkiecie Sławomir Buczyniak. Rozgrywający Openu najpierw trafił za trzy punkty, a później udanie trafił za dwa i zniwelował stratę gości do trzech punktów. W trudnej dla ostrowian chwili, dwie dwójkowe akcje Marcina Dymały i Łukasza Olejnika zakończyły się trafieniami za trzy punkty tego drugiego, co podcięło skrzydła pleszewianom. Podopiecznym Andrzeja Kowalczyka nie starczyło już czasu, by odrobić straty.

Niedzielny finał będzie ciekawym widowiskiem. Wydaje się jednak, że w takiej sytuacji ostrowscy kibice nie pozwolą swoim ulubieńcom na oddanie pucharu w ręce wrocławian. Specyficzna hala oraz fanatyczni kibice będą na pewno niezaprzeczalnymi atutami w walce ze Śląskiem. Pod względem koszykarskim wrocławianie są również mniej groźnym zespołem niż Open. Kwestią otwartą jest to, w jaki sposób sobotni pojedynek zniosą podstawowi zawodnicy Stali. Aż czterech z pięciu zawodników pierwszej piątki spędziło na parkiecie ponad 30 minut. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz